Przed nami dwa kolejne wydarzenia, ważne dla byłych żołnierzy i funkcjonariuszy represjonowanych ustawą z 16 grudnia 2016 r.:
- W dniu 17 marca br. „Trybunał Konstytucyjny” ma odpowiedzieć na pytania prawne SO w Warszawie dot. zgodności z Konstytucją RP części przepisów ustawy represyjnej z 16 grudnia 2016 r.
- W drugiej połowie marca (tyle wiemy dzisiaj) ma się odbyć posiedzenie połączonych komisji sejmowych Administracji i Spraw Wewnętrznych i oraz Polityki Społecznej i Rodziny w sprawie poselskiego projektu ustawy o zmianie ustawy o zaopatrzeniu emerytalnym funkcjonariuszy Policji (…), złożonego przez grupę posłów LEWICY (Druk 100). Jeśli będzie ono miało miejsce po wyroku „TK”, to decyzje jakie tam zapadną, będą z pewnością zależeć właśnie od tego, co zrobi „Trybunał”.
Dziś już wiemy, że data 17 marca 2020 r., kiedy to „Trybunał Konstytucyjny” ma odpowiedzieć na pytania prawne SO w Warszawie dot. zgodności z Konstytucją RP części przepisów ustawy represyjnej z 16 grudnia 2016 r. nie została wybrana przypadkowo. To sam środek kampanii w wyborach prezydenckich 2020 r., a wygląda na to, że PiS postanowił, by odebranie (obniżenie) świadczeń emerytalno-rentowych byłym funkcjonariuszom służb mundurowych i ich rodzinom, było tej kampanii istotnym elementem. Dowodem na to, jest wystąpienie „Prezydenta” Andrzeja D. w dniu 15 lutego br. podczas warszawskiej konwencji inaugurującej jego kampanię wyborczą, które wg nas w części dot. ustawy represyjnej, stanowi ewidentną „sugestię” dla „Trybunału Konstytucyjnego”, w jakim kierunku mają iść jego rozstrzygnięcia. To także, naszym zdaniem, bezpośrednie wskazanie dla pisowskich członków wspomnianych wyżej Komisji Sejmowych, jak mają głosować podczas prac na projektem LEWICY.
Ale dziś, mimo wszystkich przesłanek, wskazujących na negatywne dla represjonowanych rozstrzygnięcia, jakie zapewne zapadną w TK i Sejmie RP, o tym co się tam stanie, możemy jedynie spekulować.
Jednak jednego możemy być pewni. Tego, że znów uaktywni się pisowska machina propagandowa kłamstw, pomówień i manipulacji na temat funkcjonariuszy służących Polsce przed 1990 r., której celem będzie wyłącznie rozbudzanie emocji społecznych, a która nawet nie poruszy kwestii merytorycznych, prawnych samej ustawy represyjnej.
A z pewnością nawet nie wspomni o 59 śmiertelnych ofiarach tego zbrodniczego „aktu prawnego”.
Za to znów na ekranach telewizorów zobaczymy obrazy manifestacji obywateli PRL tłumionych przez milicję, wojsko, ORMO i tzw. „aktyw robotniczy”, a na ich tle usłyszymy o „ubeckich oprawcach” i ich zbrodniach, prześladowaniach opozycji i Kościoła oraz bezprawnych metodach działania peerelowskich służb wymierzonych w polski Naród. Przed kamery i mikrofony tzw. „mediów narodowych” znów zostaną wezwani wyłącznie ci z byłych opozycjonistów czasów PRL, którzy dziś wspierają pisowską władzę, i którzy znów będą opowiadać o tym, jak to byli niegdyś przez „komunistyczne państwo totalitarne” prześladowani. Ale z ich ust nie usłyszymy, dlaczego nie domagają się odpowiedzialności indywidualnej swych prześladowców? Dlaczego nie tylko ci konkretni funkcjonariusze, którzy bezpośrednio się nimi „zajmowali”, ale także ówcześni prokuratorzy i sędziowie (wszyscy znani im przecież doskonale z imienia i nazwiska), którzy wsadzali ich do peerelowskich więzień, nigdy nie trafili przed sądy III Rzeczypospolitej? Dlaczego sami nie występowali o ich ściganie? Dlaczego „pożerający” ogromne sumy z budżetu państwa dziwoląg w postaci IPN, a zwłaszcza jego pion śledczy, nie potrafi tych konkretnych „oprawców” postawić przed sądem? Wreszcie, dlaczego są za tym, by demokratyczne państwo prawa, o które kiedyś podobno walczyli, stosowało sprzeczną z zasadami prawa odpowiedzialność zbiorową wobec tysięcy swoich obywateli?
Znów przed kamerami i mikrofonami politycy o „jedynie słusznych poglądach” będą dowodzili, że ustawa represyjna odbiera byłym funkcjonariuszom nienależne im przywileje i „olbrzymie” emerytury, że jest odpowiedzią na zapotrzebowanie społeczne. Ale nie dowiemy się od nich, dlaczego słusznie nabyte prawa emerytalne nazywają „przywilejami”? Dlaczego świadczenia funkcjonariuszy, którzy służbę zakończyli przed 1990 r. uważano w 2016 r. za „olbrzymie”, podczas gdy ich faktyczna średnia wysokość po obniżce pierwszą tzw. „ustawą dezubekizacyjną” z 2009 r. oscylowała w okolicach 2,5 tys. zł? Nie usłyszymy od nich wyjaśnień, że wyższe świadczenia otrzymywali tylko ci, którzy pozytywnie zweryfikowani w 1990 r. pozostali w służbie i z pełnym poświęceniem pełnili ją przez kolejne 10, 15, 20 czy 25 lat, a wysokość tych świadczeń zależała właśnie od tego jak długo po 1990 r. pozostawali oni w służbie i z jakiego stanowiska odchodzili na emeryturę (czyli identycznie jak pozostali funkcjonariusze). Za to usłyszymy znów o pojedynczych przypadkach naprawdę wysokich świadczeń, pobieranych przez tych, którzy na emerytury odchodzili z najwyższych stanowisk (komendantów czy wiceministrów po 1990 r.). To właśnie te jednostkowe emrytury posłużyły tym politykom i władzy, którą reprezentują, do wykreowania w 2016 r. rzekomej „potrzeby społecznej” rozliczenia z aparatem wykonawczym (wyłącznie) PRL-u. Wykreowania, ponieważ po ustawie „dezubekizacyjnej” z 2009 r. nikt racjonalny, nie myślał o jakichkolwiek dalszych „rozliczeniach”.
Znów w „mediach narodowych”, różni hochsztaplerzy prawa – rzekomi „prawnicy”, którzy swoje kariery związali z obozem obecnej władzy i dziś są apologetami i beneficjencitami naprawdę „dojnej zmiany”, będą dowodzić, że „ustawa” z 16 grudnia 2016 r. jest zgodna zasadami prawa, Konstytucją RP i polskim prawem, a prawo międzynarodowe (UE) nie ma tu nic do rzeczy. Ale poza wyświechtanymi frazesami, na które daje się nabierać ta słabiej wykształcona i mająca jedynie mgliste pojęcie o zawiłościach i zależnościach polskiego i międzynarodowego prawa część polskiego społeczeństwa, nie usłyszymy od nich nic więcej. Nie dowiemy się, dlaczego autorzy tej pseudoustawy postanowili złamać podstawowe i powszechne zasady prawa, takie jak zasada niedziałania prawa wstecz, zasada niestosowania odpowiedzialności zbiorowej, zasada niewzruszalności praw nabytych (zwłaszcza socjalnych), zasada dotrzymywania zobowiązań państwa wobec obywateli, czy zasada niekarania po raz wtóry za ten sam czyn? A przypomnijmy:
- ustawa represyjna z 16 grudnia 2019 r. ukarała obniżeniem świadczeń emerytalno-rentowych w większości te same osoby, którym obniżono je wcześniej ustawą z 2009 r.;
- w obu ustawach zastosowano zasadę odpowiedzialności zbiorowej, w której za przesłankę przyjęto wyłącznie fakt pełnienia służby w określonych formacjach wskazanych przepisem, a całkowicie pominięto to, jakie faktycznie zadania wykonywały osoby pełniące w nich służbę;
- w ustawie z 16 grudnia 2016 r. obniżono także świadczenia za okres służby po 1990 r. funkcjonariuszom pozytywnie zweryfikowanym i pozostawionym w służbie (można by rzec „przyjętym w 1990 r. ponownie”), którym obiecano traktowanie na równi z nowoprzyjmowanymi do służby, co dodatkowo zostało potwierdzone w uzasadnieniu wyroku TK dotyczącym zgodności z Konstytucją RP przepisów ustawy z 2009 r.;
- w chwili „uchwalenia” ustawy represyjnej, 99% objętych nią funkcjonariuszy miało ustalone prawo do świadczenia emerytalno-rentowego, a prawo ubezpieczeń społecznych mówi, że nabyte świadczenie emerytalno-rentowe można odebrać lub je obniżyć wyłącznie w przypadku wystąpienia okoliczności świadczących o tym, że zostało ono nabyte w sposób niezgodny z prawem. W przypadku wszystkich objętych tą „ustawą” takie okoliczności nie występowały, a żaden nigdy nie został skazany za przestępstwo związane ze służbą.
Z ich ust znów usłyszymy, że ustawa represyjna jest aktem „sprawiedliwości społecznej”. Tyle, że „sprawiedliwość społeczna”, która polega na karaniu kogokolwiek bez sądu, jest zwykłym linczem. Jeżeli ktoś „sprawiedliwością społeczną” uzasadnia przepisy, które godzą w prawa obywateli, to oznacza tylko jedno – przepisy te nie mają nic wspólnego ze sprawiedliwością. W imię tak rozumianej „sprawiedliwości społecznej” po II wojnie światowej pozbawiono tysiące polskich obywateli ich własności (domów, fabryk, warsztatów, ziemi). Dziś, w imię właściwie rozumianej sprawiedliwości społecznej, państwo polskie te własności zwraca (lub rekompensuje poniesione straty) poszkodowanym wówczas obywatelom lub ich spadkobiercom. Bo sprawiedliwość społeczna powinna być rozumiana przede wszystkim jako obowiązek państwa do naprawienia szkód, które obywatele ponoszą na skutek jego działalności.
To także obowiązek państwa do wypłacania świadczeń emerytalno-rentowych wszystkim tym obywatelom, którzy prawo do nich nabyli, w wysokości stosownej do stażu ich pracy (służby) i pobieranego w jej trakcie uposażenia.
Tu musimy wrócić do tego, co powiedział PAD kłamiąc na wspomnianej we wstępie warszawskiej konwencji na temat odebrania (obniżenia) świadczeń emerytalno-rentowych byłym funkcjonariuszom służb PRL ustawą represyjną, i co będą z pewnością powtarzać propisowskie media:
… Dostali średnie, zwykłe średnie…”. Tymczasem objęci tą „ustawą” funkcjonariusze, którzy służyli Polsce wyłącznie przed 1990 r. oraz wdowy i sieroty po nich, dziś wg decyzji Dyrektora ZER MSWiA mają prawo do świadczenia emerytalno-rentowego w wysokości 0 zł, wynikającej z przelicznika 0,0% za każdy rok służby. W efekcie otrzymują świadczenia na najniższym możliwym poziomie. Te wspomniane „średnie” otrzymują wyłącznie ci, którzy służyli po roku 1990 minimum 15-20 lat. Ani to „sprawiedliwość społeczna”, ani tym bardziej sprawiedliwość.
No i usłyszymy ponownie, że przecież represjonowani funkcjonariusze mają możliwość odwołania się do sądów. Tak, tego prawa ustawodawca ich niby nie pozbawił i skorzystała z niego nieco ponad połowa represjonowanych. Dlaczego tak mało? Bo ci, co tego nie uczynili, to głównie ci najstarsi, którzy z racji wieku często nawet nie rozumieli tego, co niesie ze sobą to „prawo”, albo uznali, że po prostu nie doczekają sprawiedliwości za życia. I wielu z nich miało niestety rację. Już ponad 1000 represjonowanych umarło od czasu „uchwalenia” tej „ustawy”, a codziennie umierają kolejni. Władza uczyniła bowiem wszystko, by skutecznie procedurę sądową wydłużyć lub ją wręcz zablokować. Przez ponad dwa lata od skierowania przez SO w Warszawie pytań prawnych o zgodność z Konstytucją RP przepisów tej „ustawy” do „TK”, jego „Prezeska” nie potrafiła wyznaczyć terminu posiedzenia. W tym czasie większość spraw z odwołań osób represjonowanych od decyzji Dyrektora ZER MSWiA o obniżeniu im świadczeń emerytalno-rentowych, została zawieszona w oczekiwaniu na rozstrzygnięcie „TK”. Coraz częściej jednak sędziowie sądów okręgowych, zniecierpliwieni jego bezczynnością, zaczęli wydawać wyroki przywracające skarżącym odebrane świadczenia. Czy usłyszymy o tym w tzw. „mediach narodowych”? Wątpliwe.
Ale z pewnością usłyszymy, że ustawodawca w swej łaskawości wprowadził w ustawie represyjnej art. 8a, który pozwala byłym funkcjonariuszom wnioskować do Ministra Spraw Wewnętrznych i Administracji o wyłączenie ich spod jej działania. Nie jednak usłyszymy tego, że ww. art. 8a to przepis tak kuriozalny, tak bezprawny, że analogicznego nie znajdziemy w żadnym normalnym systemie prawnym na świecie. Zwłaszcza w obszarze świadczeń społecznych, gdzie obowiązujące przepisy muszą być, konkretne, zrozumiałe dla obywatela i powszechnie obowiązujące, a art. 8a daje urzędnikowi pełniącemu funkcję z nadania politycznego, prawo do jednoosobowego, arbitralnego decydowania na podstawie niedookreślonych kryteriów (np. „krótkotrwała” służba przed rokiem 1990), pozwalających na dowolną interpretację, o tym, komu należy się emerytura w pełnym wymiarze, a komu nie. Zmusza on funkcjonariuszy, którzy z pełnym poświęceniem służyli Polsce po 1990 r., którzy byli awansowani, nagradzani i odznaczani, do uwłaczającego ich godności starania się o ten swoisty akt łaski Ministra. O tym, że procedura wynikająca z art. 8a jest przez funkcjonariuszy objętych ustawą represyjną uznawana za poniżającą świadczy fakt, iż tylko ok. 10% z nich się na nią zdecydowało. Nie usłyszymy tego, że jest ona zwykłą kpiną z represjonowanych i praworządności, bo trwa niezwykle długo (mimo kar nakładanych na MSWiA za opieszałość), że decyzje pozytywne wydawane są sporadycznie (zwykle w przypadkach medialnie niewygodnych dla ustawodawcy jak np. zasłużonych sportowców na etatach SB trenujących niegdyś w tzw. „gwardyjskich” klubach sportowych), że zdecydowana większość negatywnych decyzji Ministra SWiA jest uchylana przez Wojewódzki Sąd Administracyjny w Warszawie. Orzeczenia tego Sądu są jednak nagminnie ignorowane przez tegoż Ministra, bo wydawane przezeń decyzje ponowne, to często kalki decyzji wcześniej uchylonych.
Taką propagandową narrację już widzieliśmy i słyszeliśmy. Ale o tym, czym jest w istocie ustawa represyjna, nie wspomniały dotąd chyba żadne media. Nawet te niezależne.
Ustawa z 16 grudnia 2016 r. to ustawa skrajnie antyobywatelska. Całkowicie bezprawna, począwszy od sposobu jej procedowania (bez właściwie przeprowadzonych konsultacji społecznych, bez uwzględnienia negatywnych opinii prawnych Biura Analiz Sejmowych, wielu konstytucjonalistów i prawników), przez sposób jej uchwalenia (podczas posiedzenia Sejmu, przeniesionego bezprawnie do Sali Kolumnowej, które odbyło się bez udziału opozycji parlamentarnej), po jej całkowicie niezgodne z zasadami prawa, Konstytucji RP, prawem polskim i europejskim zapisy, które skazały na infamię i starość w nędzy 40 000 polskich obywateli, a bezpośrednio przyczyniły się do śmierci 59 z nich (przypadki udokumentowane przez FSSM RP).
Każdy, kto tak ocenia ustawę represyjną, jest przez zwolenników dzisiejszej władzy nazywany „obrońcą ubeków”. To oczywiście celowe działanie propagandowe, mające „zagrać” na emocjach odbiorców przekazu. Ci, którzy tego określenia używają, doskonale wiedzą, że za tą „ustawą” nie stoją żadne przesłanki prawne i dlatego mówiąc o niej, nigdy nie wchodzą na poziom merytoryczny, prawny, a ograniczają się jedynie insynuacji, ogólników, półprawd i przekłamań.
Tymczasem, jeśli ta „ustawa”, na co wszystko wskazuje, zostanie uznana przez „TK” za zgodną z Konstytucją RP, będzie to oznaczać, że każdy obywatel RP może zostać „skazany” (bez wyroku) na starość w nędzy, jeśli tylko taka będzie wola jakiejkolwiek partii politycznej, posiadającej większość parlamentarną, posłusznego Prezydenta podpisującego bez żadnej refleksji wszystkie uchwalane przez nią ustawy, podporządkowany jej Trybunał Konstytucyjny i sądy. Dzisiejsza władza może zdecydować o odebraniu emerytur kolejnym grupom zawodowym i społecznym obywateli pełniących służbę i pracujących w PRL-u, np. żołnierzom (gotowy projekt takiej „ustawy” wciąż czeka), milicjantom i ormowcom, prokuratorom i sędziom, członkom PZPR, wykładowcom akademickim i nauczycielom, pracownikom i robotnikom zakładów i wydziałów produkcji specjalnej (tzw. „S”) i zbrojeniowej itp., itd. Wszak wszyscy oni w mniemaniu obecnej władzy, służyli i pracowali na rzecz tzw. państwa „totalitarnego”. Cóż z tego, że pisowskie szeregi pełne są takich osób. Dla "swojaków" zawsze można napisać taki "art.8a".
Tylko że raz złamane prawo może łatwo nakręcić spiralę odwetu. Co powiedzą dzisiejsi łamacze praworządności, jeśli analogiczne (bez)prawne rozwiązania przyjmie jakakolwiek późniejsza władza, której zamiast „dekomunizacji” czy „dezubekizacji” przyjdzie ochota np. na „depisyzację”? Niemożliwe? Dlaczego? Przecież historia uczy, że żadna władza nie trwa wiecznie.
Ale tego, ani nasi obecni „władcy”, ani ich apologeci, nawet nie dopuszczają do świadomości. Są przekonani, że dzięki zdemolowaniu wymiaru sprawiedliwości, przejęciu wpływu na "bezpieczniki" praworządności i demokracji (TK, PKW) oraz media, a także kupowaniu poparcia społecznego, będą mogli rządzić w Polsce jeszcze wiele lat.
Nie liczą się Polska, jej obywatele, prawo i sprawiedliwość, tylko władza, która pozwala "doić" państwo, czyli nas wszystkich.